- Wolę Jon.
- Wpuścisz mnie, córciu? - spytał. Odsunęłam się, udostępniając mu tym samym drogę, aby wszedł.
- Cześć Jon. - przywitała się z nim moja mama.
- Cześć Lauren.
- Napijesz się czegoś? - spytała mama, raczej z grzeczności niż z sympatii.
- Nie. Dziękuję. Jedziemy? - spytał mnie.
- Idę się spakować.
- To ja poproszę kawę. - powiedział do mojej rodzicielski.
Poszłam na górę. Wzięłam dużą torbę sportową. Zaczęłam wkładać do niej ciuchy. Wzięłam jeszcze kosmetyki i parę gadżetów. Poszłam poprawić makijaż. Pół godziny później schodziłam na dół.
- Jedziemy? - spytałam Jona.
- Tak. Chodź.
Wyszliśmy z domu. Szłam za Jonem. Wsiedliśmy do czarnego BMV. Ruszyliśmy. Podróż trwa ok. trzydziestu minut.
- Czemu nagle chcesz mnie do siebie zabrać? - spytałam. Spojrzał na mnie.
- Pani Banks do mnie dzwoniła. Stwierdziłe, że przyda ci się zmiana otoczenia.
- Od kiedy decydujesz za mnie?! - krzyknęłam. - Nie potrzebuje zmian. Wszystko jest okay.
- Skoro wszystko okay, to czemu do mnie dzwonią?
- Nudzą się nie mają przyjaciół, życia. Bywa.
- A ty masz przyjaciół, chłopaka, co? - spytał z pogardą w głosie. Dobrze wiedział, że nie należe do najpopularniejszych. Ba. Ja nawet jednej przyjaciółki nie mam. Nie odpowiedziałam mu. Odwróciłam głowę w stronę okna i podziwiałam widoki. Parę minut później byliśmy na miejscu. Apartament Jona był w samym środku miasta. Skierowałam się od razu do pokoju, który był przydzielony dla mnie, kiedy tu przyjeżdżałam. Był to zwykły pokój. Usiadłam na łózku i myślałam.
Wyjęłam szkicownik. Przypomniał mi o Thomasie. Natknęłam się na jeden ze szkiców. Był na nim Thomas. Brunet był bez koszulki. Miał świetnie wyrzeźbione mięśnie.Ale ni to zwóciło moją uwagę, lecz podpis pod obrazkiem.
,,Podoba mi się Twoje spojrzenie na świat i innych ludzi. ;)''
Zarumieniłam się. Właśnie. Muszę do niego zadzwonić.
Sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer, który wcześniej zapisałam. Odebrał po trzecim sygnale.
- Halo? - był zdyszany. Wolałam nie wiedzieć co robił. Brzmiało to jakby biegał.
- Cześć - powiedziałam.
- Hej. - odpowiedział. - Rosie? - spytał.
- Tak to ja. - nie ziwiło mnie to pytanie. Był podrywaczem.
- Cześć, słońce. Co słychać? - chociaż nie widziałam to mogłabym powiedzieć, że się uśmiecha.
- Słuchaj. Nie możemy się jutro spotkać.
- Czemu? - spytał zszokowany.
- Jestem u ojca w Los Abgeles. Wrócę w niedziele.
- No dobrze. Dobranoc, kochanie.
- Dobranoc. - odpowiedziałam i się rozłączyłam,
- Zjesz kolację? - spytał tato.
W sumie to nie jadłam obiadu. Poszłam do kuchni.
- Co ugotowałeś?
- Zapiekankę z makaronem. Wczorajszą.
- Może być. - usiadłam, a Jon podał mi talerz z parującym napojem.
Jedliśmy w ciszy. Gdy Jon nagle ją przerwał.
- Co jutro będziesz robić? - spytał z zaciekawieniem.
- Będę spała do południa, później zrobię sobie spacer po mieście i może małe zakupy.
- Świetnie. Nie jesteś zajęta. Zabiorę cię w spaniałe miejsce.
- Gdzie dokładniej?
- Niespodzianka. - nie lubię niespodzianek. Zazwyczaj są głupie i nie trafione.
Po skończonym posiłku umyłam się i poszłam spać. Szybko zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz