Odwróciłam się. Stał tam Thomas.
- Tego szukasz? - spytał machając moim szkicownikiem.
- Tak. - powiedziałam podchodząc do niego. Sięgnełam, aby dostać zeszyt. Zawsze byłam niska. Liczyłam zaledwie 165 cm. On natomiast miał ok. 180 cm. Miałam go już złapać, kiedy Thomas cofną rękę.
- Oddam ci go jeśli zgodzisz się pójść ze mną na randkę. - zamarłam. Kochałam się w nim od początku liceum. To takie mega ciacho. Zawsze interesował się taki pustymi, wymalowanymi lalami. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jaja sobie robisz? - spytałam. To było niemożliwe. Jakim cudem mnie zauważył, a teraz chce się ze mną umówić?! Może to znowu sen.
- Nie. Po prostu od pewnego czasu mi się podobasz. - uśmiechnął się. Ten uśmiech sprawiał, że miękkły mi nogi.
- Jasne. Pójdę. - odpowiedziałam na jego pytanie.
- Jutro o dwudziestej po ciebie przyjdę. - powiedział łapiąc moją rękę. Długopisem zaczął delikatnie pisać ciąg cyfer. - Mój numer. Dzwoń śmiało. - znów się uśmiechnął. Rozległ się dzwonek kończący lekcje. Oddał mi zeszyt, po czym odszedł. Skierowałam się w stronę klasy gdzie miałam mieć historie sztuki z moją wychowaczynią. Nienawidziłam jej. Usiadłam w ostatniej ławce. Jak zwykle sama.
- Dzień dobry. - przywitała się wchodząc do klasy. - Siadajcie. - nikt nie miał zamiaru wstawać. Zawsze jej się wydaj, że wszyscy ją szanują i słuchają. - Mamy nowego kolege. Ma na imię Jonathan. - Faktycznie. Za nią wszedł chłopak. Miał czarne, długie włosy. Ciemno brązowe oczy. Widać było jego dobrze wyrzeźbione mięśnie brzucha, pod szarym t - shirtem. Na nogach miał granatowe levisy i czarne trampki. Nawet przystojny.
- Kolega nie przyszedł na pierwszą lekcję, ponieważ macie podział na grupy, a ja chciałam go przedstawić całej klasie. - wytłumaczyła komuś z klasy. - Usiądź obok Rosie. - wzkazała ręką na mnie. Kurde. Nie chcę z nim siadać. Trudno. Wytrzymam jedną lekcję.
- Jestem Jonathan. - przedsawił się, podając mi rękę.
- Rosie. - powiedziałam ściskając rękę. Potem była tylko cisza. Nie odzywałam się do niego, a on do mnie. Nie przeszkadzało mi to. Zauważyłam, że co jakiś czas mi się przygląda.Zaczerwieniłam się.
- Ładnie się rumienisz. - szepnął. Uśmiechnęłam się.
- Rosie! Mogłabyś przestać rozmawiać. - tak. Pani Banks zawsze się mnie o coś czepia. Nawet jeśli nic nie robię. Oczywiście, że to Jonathan gadał, ale nie chciałam aby miał kłopoty pierwszego dnia.
-Gdydym chociaż to robiła. - odparłam. Klasa zachichotała.
- Nie pyskuj.
- Wyrażam tylko moje zdanie na ten temat.
- Możesz je wyrażać po lekcjach. - oznaczało to, że po lekcji zostaje u niej. Kurde. Nienawidzę jej. Lekcja się skończyła. Zostałam w klasie.
- Czemu ty się tak zachowujesz? - zaczęła wychowawczyni z pogardą w głosie.
- Nic nie zrobiłam.
- Słyszałam o sprawie z Angie. Dzwonię do twoich rodziców.
- To wszystko? - spytałam. Nie obchodziło mnie to.
- Tak. Idź na lekcje.
Pozostałe lekcje minęły szybko. Nie obeszło się bez tekstów typy "Nie zbliżaj się bo oberwiesz". Byłam przyzwyczajona do tak głupiego zachowania.
- Odprowadzić cię? - spytał Thomas obejmując mnie w talii.
- Jasne.
Szliśmy śmiejąc się z głupot. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Staneliśmy przed moim domem. Patrzyliśmy sobie w oczy.
- No to ja już pójdę. - powiedziałam. Chłopak złapał mnie za nadgarstek gdy odchodziłam. Przyciągnął mnie do sibie i namiętnie pocałował. Byłam w siódmym niebie.
- Pa. - szepnął i odszedł.
Weszłam do domu.
- A Rosie ma chłopaka! - krzyczał mały potwór zwany moją młodszą siostrą. Zignorowałam ją. Poszłam do swojego pokoju, odłożyć rzeczy.
- Obiad! - usłyszałam krzyki z dołu. Zeszłam.
- Hej. - powiedziałam.
- Cześc - odparła mama. - Co nabroiłaś w szkole?
- Nic. A czemu pytasz?
- Pani Banks do mnie dzwoniła, ale nie mogłam odebrać.
- A, tak. Chciała powiedzieć wam o tym, że wygrałam konkurs. Nic wielkiego.
- Yhym. - wymruczała. - Ojciec dzwonił. - Mąż mojej mamy to nie mój tato. Mama wyszła za niego gdy miałam cztery lata. Traktowłam go jak biologicznego ojca. Prawdziwy ojciec odezwał się dopiero rok temu, udając że o mnie nie wiedział.
- Co chciał? - spytałam. Nie przepadałam za nim.
- Przyjeżdża wieczorem. Pojedziesz do niego.
- Na ile?
- Do niedzieli.
- Za jakie grzechy.
- Uspokój się. To twój ojciec.
- Taaa...
- Jesz obiad? - spytała.
- Nie jestem głodna. Idę na górę.
Nie chciałam tam jechcać. Po co ma mnie zabierać z Comptom do Los Angeles. I tak nie będzie miał dla mnie czasu. Jest sam. Od czasu do czasu zawiera przloetne romasne z młodymi dziewczynami. Ma dużo kasy. Prowadzi własną firmę. To tylko trzy lub cztery dni. Dam radę. Kurdę jutro piątek. Randka z Thomasem! Zadzwonię i mu to wytłumacze. Może zrozumie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Przekręciła klucz i otworzyłam.
- Cześć Jon.
- Mów mi tato.
- Nie. Wolę Jon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz