wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział II - Ojciec

Odwróciłam się. Stał tam Thomas.

- Tego szukasz? - spytał machając moim szkicownikiem.

- Tak. - powiedziałam podchodząc do niego.  Sięgnełam, aby dostać zeszyt. Zawsze byłam niska. Liczyłam zaledwie 165 cm. On natomiast miał ok. 180 cm.  Miałam go już złapać, kiedy Thomas cofną rękę.

- Oddam ci go jeśli zgodzisz się pójść ze mną na randkę. - zamarłam. Kochałam się w nim od początku liceum. To takie mega ciacho. Zawsze interesował się taki pustymi, wymalowanymi lalami. Nie wiedziałam co powiedzieć.

- Jaja sobie robisz? - spytałam. To było niemożliwe. Jakim cudem mnie zauważył, a teraz chce się ze mną umówić?! Może to znowu sen.

- Nie. Po prostu od pewnego czasu mi się podobasz. - uśmiechnął się. Ten uśmiech sprawiał, że miękkły mi nogi.

- Jasne. Pójdę. - odpowiedziałam na jego pytanie.

- Jutro o dwudziestej po ciebie przyjdę. - powiedział łapiąc moją rękę. Długopisem zaczął delikatnie pisać ciąg cyfer. - Mój numer. Dzwoń śmiało. - znów się uśmiechnął. Rozległ się dzwonek kończący lekcje. Oddał mi zeszyt, po czym odszedł. Skierowałam się w stronę klasy gdzie miałam mieć historie sztuki z moją wychowaczynią. Nienawidziłam jej. Usiadłam w ostatniej ławce. Jak zwykle sama.

- Dzień dobry. - przywitała się  wchodząc do klasy. - Siadajcie. - nikt nie miał zamiaru wstawać. Zawsze jej się wydaj, że wszyscy ją szanują i słuchają. - Mamy nowego kolege. Ma na imię Jonathan. - Faktycznie. Za nią wszedł chłopak. Miał czarne, długie włosy. Ciemno brązowe oczy. Widać było jego dobrze wyrzeźbione mięśnie brzucha, pod szarym t - shirtem. Na nogach miał granatowe levisy i czarne trampki. Nawet przystojny.

- Kolega nie przyszedł na pierwszą lekcję, ponieważ macie podział na grupy, a ja chciałam go przedstawić całej klasie. - wytłumaczyła komuś z klasy. - Usiądź obok Rosie. - wzkazała ręką na mnie. Kurde. Nie chcę z nim siadać. Trudno. Wytrzymam jedną lekcję.

- Jestem Jonathan. - przedsawił się, podając mi rękę.

- Rosie. - powiedziałam ściskając rękę.  Potem była tylko cisza. Nie odzywałam się do niego, a on do mnie. Nie przeszkadzało mi to. Zauważyłam, że co jakiś czas mi się przygląda.Zaczerwieniłam się.

- Ładnie się rumienisz. - szepnął. Uśmiechnęłam się.

- Rosie! Mogłabyś przestać rozmawiać. - tak. Pani Banks zawsze się mnie o coś czepia. Nawet jeśli nic nie robię. Oczywiście, że to Jonathan gadał, ale nie chciałam aby miał kłopoty pierwszego dnia.

-Gdydym chociaż to robiła. - odparłam. Klasa zachichotała.

- Nie pyskuj.

- Wyrażam tylko moje zdanie na ten temat.

- Możesz je wyrażać po lekcjach. - oznaczało to, że po lekcji zostaje u niej. Kurde. Nienawidzę jej. Lekcja się skończyła. Zostałam w klasie.

- Czemu ty się tak zachowujesz? - zaczęła wychowawczyni z pogardą w głosie.

- Nic nie zrobiłam.

- Słyszałam o sprawie z Angie. Dzwonię do twoich rodziców.

- To wszystko? - spytałam. Nie obchodziło mnie to.

- Tak. Idź na lekcje.

Pozostałe lekcje minęły szybko. Nie obeszło się bez tekstów typy "Nie zbliżaj się bo oberwiesz". Byłam przyzwyczajona do tak głupiego zachowania.

- Odprowadzić cię? - spytał Thomas obejmując mnie w talii.

- Jasne.

Szliśmy śmiejąc się z głupot. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Staneliśmy przed moim domem. Patrzyliśmy sobie w oczy.

- No to ja już pójdę. - powiedziałam. Chłopak złapał mnie za nadgarstek gdy odchodziłam. Przyciągnął mnie do sibie i namiętnie pocałował. Byłam w siódmym niebie.

- Pa. - szepnął i odszedł.

Weszłam do domu.

 - A Rosie ma chłopaka! - krzyczał mały potwór zwany moją młodszą siostrą. Zignorowałam ją. Poszłam do swojego pokoju, odłożyć rzeczy.

- Obiad! - usłyszałam krzyki z dołu. Zeszłam.

- Hej. - powiedziałam.

- Cześc - odparła mama. - Co nabroiłaś w szkole?

- Nic. A czemu pytasz?

- Pani Banks do mnie dzwoniła, ale nie mogłam odebrać.

- A, tak. Chciała powiedzieć wam o tym, że wygrałam konkurs. Nic wielkiego.

- Yhym. - wymruczała. - Ojciec dzwonił. - Mąż mojej mamy to nie mój tato. Mama wyszła za niego gdy miałam cztery lata. Traktowłam go jak biologicznego ojca. Prawdziwy ojciec odezwał się dopiero rok temu, udając że o mnie nie wiedział.

- Co chciał? - spytałam. Nie przepadałam za nim.

 - Przyjeżdża wieczorem. Pojedziesz do niego.

- Na ile?

- Do niedzieli.

- Za jakie grzechy.

- Uspokój się. To twój ojciec.

- Taaa...

- Jesz obiad? - spytała.

- Nie jestem głodna. Idę na górę.

Nie chciałam tam jechcać. Po co ma mnie zabierać z Comptom do Los Angeles. I tak nie będzie miał dla mnie czasu. Jest sam. Od czasu do czasu zawiera przloetne romasne z młodymi dziewczynami. Ma dużo kasy. Prowadzi własną firmę. To tylko trzy lub cztery dni. Dam radę. Kurdę jutro piątek. Randka z Thomasem! Zadzwonię i mu to wytłumacze. Może zrozumie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Przekręciła klucz i otworzyłam.

- Cześć Jon.

- Mów mi tato.

- Nie. Wolę Jon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz