Stałam i wpatrywałam się w mojego idola. Nie. To nie on to żart.
- Dlaczego tu przyjechałeś? - spytałam.
- Tak, ajka już mowiłem. Uwielbiam moich fanów. Postanowiłem spędzić z tobą ten dzień. W końcu siedemnaste urodziny masz raz w życiu. - nie myślałam nawet o tym, że mam urodziny. Nie liczyłam na nic więcej oprócz życzeń. Uśmiechałam się. Wyglądałam jak psychopata. Cieszyłam się.
- Jon. Wybrałam gitarę... - powiedziałam do taty.
- Tak. Zaraz zapłacę.
- Pokażesz jak grasz? - spytał Slash.
- Kiedyś grałam raz na jakiś czas u cioci. Za dobra nie jestem. Ale mogę zagrać.
- Pójdę podłączyć sprzęt. - zaproponował kierownik.
- Najpierw tort. - powiedział Jon.
Pół godziny później po torcie zostały tylko okruszki.
- Idziemy? - spytałam Slasha. Kiwnął głową. Ruszyliśmy do gitary, za którą właśnie płacił Jon. Wahałam się. Po chwili zaczęłam grać Smoke on the water zespołu Deep purple. Na twarzy gitarzysty pojawił się uśmiech. Pewnie wspomina jak zaczął grę na gitarze. Ten utwór był jednym z pierwszych, które zagrał. Skończyłam utwór. Wszyscy, którzy stali wokół i słuchali jak gram, teraz klaskali.
- Pięknie.
- Dziękuję. - powiedziałam i się ukłoniłam. Gitarzysta wybuchł śmiechem. Ja też.
Przeszkadzał mi ten tłum. Chciałam porozmawiać z Slashem jak z normalnym człowiekiem. Nie jak z gwiazdą. Sami.
- Może pójdziemy do Starbucksa? - spytał. Wyglądało to tak jagby czytał mi w myślach. Pokiwałam głową. Ruszyliśmy w stronę kawiarni. Ku mojemu zdziwieniu ludzie za nami nie szli.
Siedzieliśmy w Starbucksie i rozmawialiśmy. Prowadziliśmy normalną konwersacje. Było fantastycznie. Opowiadał o sobie. Większość wiedziałam z internetu, ale i tak słuchałam. On mnie też.
~*~
Wróciłam do mieszkania Jona. Wchodząc zauważyłam porozwalane ciuchy, które były rzucone na podłogę oraz buty. Były to buty Jona. Ale były też szpilki. Ja w szpilkach nie chodziłam i Jon raczej też nie. Idąc dalej usłyszałam jęki dobiegające z jego sypialni. Mogłam się tylko domyślać co tam robili. Poszłam do swojego pokoju. Mój sprzęt tam stał. Cieszyłam się na wspomnienia dzisiejszego dnia. Nagle mój telefon zaczął dzwonić.
- Halo? - powiedziałam odbierając telefon.
- Cześć Rosie. - odpowiedziała mama.
- Hej, mamo.
- Przepraszam, ale nie mogłam wcześniej. Wiesz praca. No i Julie ma za tydzień urodziny. Chciałam jej zorganizować coś fajnego. A co u ciebie? Jak się bawisz? Jak Jon? - pytała. Czy ona naprawdę zapomniała?!
- Och. - westchnęłam. - Dobrze. Jon obecnie zajmuję się klijentką.
- Aha. Wiesz, Julie chce mieć motyw z barbie. Myślisz, że to dobry pomysł? - jeszcze przez chwilę mówiła o urodzinach tego potwora.
- Ciesze się, że tak bardzo obchodzi cię Julie. Szkoda, że ja cie nie obchodzę. - powiedziałam. Nie mogłam wytrzymać. Od pięciu lat słucham, jak moja siostra jest genialna. Nienawidzę jej. Nienawidzę mamy, Jona. Nienawidzę swojego życia...
Z takimi myślami położyłam się spać od razu zasnęłam.
~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieje, że się spodoba.
czwartek, 30 kwietnia 2015
Rozdział V - Idol
środa, 29 kwietnia 2015
Rozdział IV - Niespodzianka
Wstałam wczesym rankiem. Umyłam się, ubrała i zrobiłam makijaż. Poszłam do kuchni. Jona już nie było. Pewnie jest w firmie. Mój wzrok powędrował na lodówkę, a raczej na kartkę, która na niej wisiała.
Rosie
Będę o 16 w domu. Bądź gotowa na swoją niespodziankę. Na stole masz pieniądze. Zamów sobie pizze, albo co tak sobie chcesz. Do zobaczenia.
Tata
Cały dzień sama w domu... trudno ... dam radę. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, poszłam oglądać telewizję. Leciały same głupoty. Spojrzałam na zegarek. Już czternasta?! Wstałam i poszłam zamówić jedzenie. Pół godziny później w moich ustach czułam pyszny smak pizzy. Klucz w drzwiach się przekręcił.
- Cześć Rosie. - krzyknął Jon wchodząc do domu.
- Hej. - odparłam.
- Dzisiaj cały dzień przed telewizorem?
- Czemu nie.
- Szykuj się. Zaraz idziemy.
- Ale w co mam się ubrać?
- Możesz jechać tak ubrana.
Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- Idę jeszcze do łazienki. Ubieraj buty.
Poszłam zrobić to co mi powiedział Jon. Chwilę później siedziałam w jego aucie. Nie pytałam gdzie jedziemy. Niespodzianka to niespodzianka. Dojechaliśmy do sklepu muzycznego "Music world". Nie wiem co tu robiliśmy.
- To tu. Wysiadaj.
Wyszłam. Jon wszedł do środka. Przywitał się z mężczyzną średniego wieku. Po plakietce wiem, że był on kierownikiem.
- Możesz sobie wybrać co tylko chcesz. - powiedział Jon. Patrzyłam na niego zdziwiona. Dziwił mbue fakt, że na tyle mi pozwolił.
- Przecież dzisiaj twoje urodziny. - faktycznie. Zapomniałam. Kończyłam
dzisiaj siedemnaście lat.
- Naprawdę? - spytałam.
- Tak. Idź. Ja jeszcze omówię parę spraw z Robem.
Przytaknęłam i poszłam oglądać rzeczy.
Zauważyłam znajome czarne włosy. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Hej, Rosie. - powiedział z uśmiechem.
- Cześć, Jonathan. Co tu robisz? - spytałam. Od miasta, w którym mieszkaliśmy do Los Angeles jest z 30 km.
- Przyjechałem bo dostałem kasę od taty. Myślę nad nową perkusją. A ty?
- Przyjechałam do ojca. A tutaj szukam. Sama nie wiem czego. Może gitary.
- Świetny pomysł. Pomóc ci szukać? - spytał uśmiechając się.
- Jak chcesz? - wzruszyłam ramioanami. Ruszyliśmy na dział z gitarami. Cały czas się śmialiśmy. W końcu wybrałam gitarę elektryczną Gibson Les Paul. Do tego wzmacniacz i parę dodatków. Poszłam do Jona powiedzieć mu o swojej decyzji.
- Jon już... - nie dokończyłam. Z magazynku wszedł kierownik, który wiózł przed sobą wózek z tortem w kształcie gitary. Miał świeczki z cyfrą 17. Chciałam płakać. Byłam wzruszona.
- Mam nadzieję, że ci się podoba. To nie koniec niespodzianek.
- Jest coś jeszcze? - spytałam zaskoczona.
Ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam za mną stał Slash. Zdziwiłam się. On tutaj. Na moich urodzinach.
- Cześć. To ty jesteś Rosie? - spytał. Byłam w szoku. Łzy spływały mi po policzkach.
- Taa... ta.. tak. - wydusiłam w końcu.
- Oj nie płacz. - powiedział gitarzysta, tuląc mnie.
- Ja ... ja jestem w szoku. - jakąłam się. - Przrsadzasz.
- Przyjechałeś tu tylko dlatego, że mam urodziny? - spytałam. Byłam w szoku. On jest sławny. Ma własną rodzinę, a poświęca mi swój czas.
- Tak. Lubię poświęcać czas moim fanom. Są jak jedna wielka rodzina.
wtorek, 28 kwietnia 2015
Rozdział III - Podróż
- Wolę Jon.
- Wpuścisz mnie, córciu? - spytał. Odsunęłam się, udostępniając mu tym samym drogę, aby wszedł.
- Cześć Jon. - przywitała się z nim moja mama.
- Cześć Lauren.
- Napijesz się czegoś? - spytała mama, raczej z grzeczności niż z sympatii.
- Nie. Dziękuję. Jedziemy? - spytał mnie.
- Idę się spakować.
- To ja poproszę kawę. - powiedział do mojej rodzicielski.
Poszłam na górę. Wzięłam dużą torbę sportową. Zaczęłam wkładać do niej ciuchy. Wzięłam jeszcze kosmetyki i parę gadżetów. Poszłam poprawić makijaż. Pół godziny później schodziłam na dół.
- Jedziemy? - spytałam Jona.
- Tak. Chodź.
Wyszliśmy z domu. Szłam za Jonem. Wsiedliśmy do czarnego BMV. Ruszyliśmy. Podróż trwa ok. trzydziestu minut.
- Czemu nagle chcesz mnie do siebie zabrać? - spytałam. Spojrzał na mnie.
- Pani Banks do mnie dzwoniła. Stwierdziłe, że przyda ci się zmiana otoczenia.
- Od kiedy decydujesz za mnie?! - krzyknęłam. - Nie potrzebuje zmian. Wszystko jest okay.
- Skoro wszystko okay, to czemu do mnie dzwonią?
- Nudzą się nie mają przyjaciół, życia. Bywa.
- A ty masz przyjaciół, chłopaka, co? - spytał z pogardą w głosie. Dobrze wiedział, że nie należe do najpopularniejszych. Ba. Ja nawet jednej przyjaciółki nie mam. Nie odpowiedziałam mu. Odwróciłam głowę w stronę okna i podziwiałam widoki. Parę minut później byliśmy na miejscu. Apartament Jona był w samym środku miasta. Skierowałam się od razu do pokoju, który był przydzielony dla mnie, kiedy tu przyjeżdżałam. Był to zwykły pokój. Usiadłam na łózku i myślałam.
Wyjęłam szkicownik. Przypomniał mi o Thomasie. Natknęłam się na jeden ze szkiców. Był na nim Thomas. Brunet był bez koszulki. Miał świetnie wyrzeźbione mięśnie.Ale ni to zwóciło moją uwagę, lecz podpis pod obrazkiem.
,,Podoba mi się Twoje spojrzenie na świat i innych ludzi. ;)''
Zarumieniłam się. Właśnie. Muszę do niego zadzwonić.
Sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer, który wcześniej zapisałam. Odebrał po trzecim sygnale.
- Halo? - był zdyszany. Wolałam nie wiedzieć co robił. Brzmiało to jakby biegał.
- Cześć - powiedziałam.
- Hej. - odpowiedział. - Rosie? - spytał.
- Tak to ja. - nie ziwiło mnie to pytanie. Był podrywaczem.
- Cześć, słońce. Co słychać? - chociaż nie widziałam to mogłabym powiedzieć, że się uśmiecha.
- Słuchaj. Nie możemy się jutro spotkać.
- Czemu? - spytał zszokowany.
- Jestem u ojca w Los Abgeles. Wrócę w niedziele.
- No dobrze. Dobranoc, kochanie.
- Dobranoc. - odpowiedziałam i się rozłączyłam,
- Zjesz kolację? - spytał tato.
W sumie to nie jadłam obiadu. Poszłam do kuchni.
- Co ugotowałeś?
- Zapiekankę z makaronem. Wczorajszą.
- Może być. - usiadłam, a Jon podał mi talerz z parującym napojem.
Jedliśmy w ciszy. Gdy Jon nagle ją przerwał.
- Co jutro będziesz robić? - spytał z zaciekawieniem.
- Będę spała do południa, później zrobię sobie spacer po mieście i może małe zakupy.
- Świetnie. Nie jesteś zajęta. Zabiorę cię w spaniałe miejsce.
- Gdzie dokładniej?
- Niespodzianka. - nie lubię niespodzianek. Zazwyczaj są głupie i nie trafione.
Po skończonym posiłku umyłam się i poszłam spać. Szybko zasnęłam.
Rozdział II - Ojciec
Odwróciłam się. Stał tam Thomas.
- Tego szukasz? - spytał machając moim szkicownikiem.
- Tak. - powiedziałam podchodząc do niego. Sięgnełam, aby dostać zeszyt. Zawsze byłam niska. Liczyłam zaledwie 165 cm. On natomiast miał ok. 180 cm. Miałam go już złapać, kiedy Thomas cofną rękę.
- Oddam ci go jeśli zgodzisz się pójść ze mną na randkę. - zamarłam. Kochałam się w nim od początku liceum. To takie mega ciacho. Zawsze interesował się taki pustymi, wymalowanymi lalami. Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Jaja sobie robisz? - spytałam. To było niemożliwe. Jakim cudem mnie zauważył, a teraz chce się ze mną umówić?! Może to znowu sen.
- Nie. Po prostu od pewnego czasu mi się podobasz. - uśmiechnął się. Ten uśmiech sprawiał, że miękkły mi nogi.
- Jasne. Pójdę. - odpowiedziałam na jego pytanie.
- Jutro o dwudziestej po ciebie przyjdę. - powiedział łapiąc moją rękę. Długopisem zaczął delikatnie pisać ciąg cyfer. - Mój numer. Dzwoń śmiało. - znów się uśmiechnął. Rozległ się dzwonek kończący lekcje. Oddał mi zeszyt, po czym odszedł. Skierowałam się w stronę klasy gdzie miałam mieć historie sztuki z moją wychowaczynią. Nienawidziłam jej. Usiadłam w ostatniej ławce. Jak zwykle sama.
- Dzień dobry. - przywitała się wchodząc do klasy. - Siadajcie. - nikt nie miał zamiaru wstawać. Zawsze jej się wydaj, że wszyscy ją szanują i słuchają. - Mamy nowego kolege. Ma na imię Jonathan. - Faktycznie. Za nią wszedł chłopak. Miał czarne, długie włosy. Ciemno brązowe oczy. Widać było jego dobrze wyrzeźbione mięśnie brzucha, pod szarym t - shirtem. Na nogach miał granatowe levisy i czarne trampki. Nawet przystojny.
- Kolega nie przyszedł na pierwszą lekcję, ponieważ macie podział na grupy, a ja chciałam go przedstawić całej klasie. - wytłumaczyła komuś z klasy. - Usiądź obok Rosie. - wzkazała ręką na mnie. Kurde. Nie chcę z nim siadać. Trudno. Wytrzymam jedną lekcję.
- Jestem Jonathan. - przedsawił się, podając mi rękę.
- Rosie. - powiedziałam ściskając rękę. Potem była tylko cisza. Nie odzywałam się do niego, a on do mnie. Nie przeszkadzało mi to. Zauważyłam, że co jakiś czas mi się przygląda.Zaczerwieniłam się.
- Ładnie się rumienisz. - szepnął. Uśmiechnęłam się.
- Rosie! Mogłabyś przestać rozmawiać. - tak. Pani Banks zawsze się mnie o coś czepia. Nawet jeśli nic nie robię. Oczywiście, że to Jonathan gadał, ale nie chciałam aby miał kłopoty pierwszego dnia.
-Gdydym chociaż to robiła. - odparłam. Klasa zachichotała.
- Nie pyskuj.
- Wyrażam tylko moje zdanie na ten temat.
- Możesz je wyrażać po lekcjach. - oznaczało to, że po lekcji zostaje u niej. Kurde. Nienawidzę jej. Lekcja się skończyła. Zostałam w klasie.
- Czemu ty się tak zachowujesz? - zaczęła wychowawczyni z pogardą w głosie.
- Nic nie zrobiłam.
- Słyszałam o sprawie z Angie. Dzwonię do twoich rodziców.
- To wszystko? - spytałam. Nie obchodziło mnie to.
- Tak. Idź na lekcje.
Pozostałe lekcje minęły szybko. Nie obeszło się bez tekstów typy "Nie zbliżaj się bo oberwiesz". Byłam przyzwyczajona do tak głupiego zachowania.
- Odprowadzić cię? - spytał Thomas obejmując mnie w talii.
- Jasne.
Szliśmy śmiejąc się z głupot. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Staneliśmy przed moim domem. Patrzyliśmy sobie w oczy.
- No to ja już pójdę. - powiedziałam. Chłopak złapał mnie za nadgarstek gdy odchodziłam. Przyciągnął mnie do sibie i namiętnie pocałował. Byłam w siódmym niebie.
- Pa. - szepnął i odszedł.
Weszłam do domu.
- A Rosie ma chłopaka! - krzyczał mały potwór zwany moją młodszą siostrą. Zignorowałam ją. Poszłam do swojego pokoju, odłożyć rzeczy.
- Obiad! - usłyszałam krzyki z dołu. Zeszłam.
- Hej. - powiedziałam.
- Cześc - odparła mama. - Co nabroiłaś w szkole?
- Nic. A czemu pytasz?
- Pani Banks do mnie dzwoniła, ale nie mogłam odebrać.
- A, tak. Chciała powiedzieć wam o tym, że wygrałam konkurs. Nic wielkiego.
- Yhym. - wymruczała. - Ojciec dzwonił. - Mąż mojej mamy to nie mój tato. Mama wyszła za niego gdy miałam cztery lata. Traktowłam go jak biologicznego ojca. Prawdziwy ojciec odezwał się dopiero rok temu, udając że o mnie nie wiedział.
- Co chciał? - spytałam. Nie przepadałam za nim.
- Przyjeżdża wieczorem. Pojedziesz do niego.
- Na ile?
- Do niedzieli.
- Za jakie grzechy.
- Uspokój się. To twój ojciec.
- Taaa...
- Jesz obiad? - spytała.
- Nie jestem głodna. Idę na górę.
Nie chciałam tam jechcać. Po co ma mnie zabierać z Comptom do Los Angeles. I tak nie będzie miał dla mnie czasu. Jest sam. Od czasu do czasu zawiera przloetne romasne z młodymi dziewczynami. Ma dużo kasy. Prowadzi własną firmę. To tylko trzy lub cztery dni. Dam radę. Kurdę jutro piątek. Randka z Thomasem! Zadzwonię i mu to wytłumacze. Może zrozumie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć. Przekręciła klucz i otworzyłam.
- Cześć Jon.
- Mów mi tato.
- Nie. Wolę Jon.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Rozdział I - Dzień z życia wzięty
- Kocham cię - szepnął mi między pocałunkami Thomas. Zawsze się w nim kochałam. Marzyłam o takiej chwili.
- Ja ciebie też - odparłam. Jego usta muskały delikatnie moją szyję. Byłam w siódmym niebie.
Usłyszałam dźwięk, znienawidzonego przez wszystkich, budzika. Kurde. Sen. To znowu sen. Spojrzałam na zegarek. Była szósta trzydzieści. Czas stawać ... Ogarnęłam lenistwo i niewyspanie. W końcu wstałam. Wzięłam ciemne jeansy, czarną koszulkę z logiem zespołu rockowego oraz bieliznę. Skierowałam się do łazienki. Pół godziny później byłam już ubrana i miałam na sobie lekki makijaż. Wzięłam szczotkę próbując ogarnąć moje rude włosy. Są one proste, ale puszyste. Trudno było nad nimi zapanować. Kiedy uznałam, że wyglądam dobrze zeszłam na dół. Z kuchni było czuć zapach smażonych naleśników.
- Cześć. - odparłam wchodząc do kuchni. Mama robiła śniadanie, a tato siedział z gazetą przy stole.
- Hej - powiedziała moja rodzicielka z uśmiechem. Usiadłam przy stole.
- Nie przywitasz się? - spytałam z ironią. Podniósł głowę z nad gazety.
- Nie możesz chociaż raz ubrać się normalnie? Masz ładne kolorowe spódniczki, sukienki ... a ty na czarno chodzisz ubrana.
- Lubie ten kolor. Przeszkadza ci to? - powiedziałam sarkastycznie.
- Przestaniesz pyskować! - krzyknął do mnie.
- Nic przecież nie robie. - ojciec miał wściekły wyraz twarzy.
- Przestańcie. - poprosiła mama. Zamilkliśmy.
- O której dzisiaj wracasz? - spytał tato. - Kończę o trzeciej. Mogę po ciebie przyjechać.
- Wrócę autobusem. - wstałam i spakowałam drugie śniadanie do torby. Założyłam czarne conversy.- Będę późno. Pa. - wyszłam z domu. Założyłam słuchawki na uszy i puściłam swoją ulubioną playliste. Nim się obejrzałam byłam na miejscu. Nienawidziłam tego miejsca. Skoro gimnazjum to piekło, to nawet nie wiem jak nazwać liceum, do którego uczęszczam. Druga klasa liceum plastycznego. Sama nazwa jest straszna. Co dopiero szkoła. Nauczyciele są wredni. Uczniowie chamscy i nie mili. Liceum plastyczne to moje marzenie, ale nie mogę się tu odnaleźć. Weszłam do szatni. Otworzyłam szafkę. Włożyłam nie potrzebne, mi teraz, książki i zeszyty. Zamknęłam szafkę i udałam się pod klasę, w której miałam lekcje angielskiego. Usiadłam na ławce pod ścianą. Nadal słuchałam muzyki. Wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam rysować.
- Co rysujesz, ruda? - krzyknął mi do ucha Ben. Klasowy błazen. Strącił mi słuchawki i zabrał zeszyt. Nie lubiłam gdy ktoś go oglądał. Miałam tam prywatne szkice.
- Oddaj! - krzyknęłam.
- Chwila. - powiedział. - Oglądam. - dodał. - Ej! Angie, chodź tu! - jest ktoś gorszy od Ben'a. Tak. Jego dziewczyna. Angie. Zawsze chce ze mną konkurować. Nawet w oddychaniu. Nie przegapi okazji, aby się ze mnie pośmiać.
- Co? - burkneła.
- Patrz. Nasza Rosie znów rysuje. - Angie wzięła zeszyt i wyrzuciła do śmietnika.
- Mówiłam ci ruda. To ja tu jestem ta utalentowana, a ty nie powinnaś tu trafić. - wstałam, aby patrzeć jej prosto w oczy.
- Na szczęście nie ty tu rządzisz. - rzuciłam dla swojej obrony. Spoliczkowała mnie. Nie wytrzymałam. Uderzyłam ją pięścią w twarz, aż się przewróciła.
- Oszlałaś?! - krzyknął Ben. Nagle wokół nas zbiegło się sporo ludzi. Angie leciała krew z nosa. Co ja zrobiłam. Lekko przesadziłam.
- Co tu się dzieje?! - krzyknęła pani Shount. Dyrektorka szkoły. Jest okrutna. Nie wiadomo jakim cudem ona żyje. Pogłoski mówią, że ona nie ma serca.
- Rzuciła się na mnie. Wariatka. Stałam sobie pod ścianą nikomu nie wadząc,a ta mnie uderzyła.
- Wyjaśnimy to w moim gabinecie. Idź do pielęgniarki. A ty. - popatrzyła na mnie. - chodź ze mną. - fajnie. Znów mam przesrane. A dlaczego? Bo nje mogę wytrzymać jej głupich zaczepek i docinek.
~*~
- Co się stało? - zaczęła spokojnie.
- A więc... - zaczęłam jej opowiadać wszystko co się stało między nami. W tej chwili do gabinetu weszła
Angie.
- Więc Agnie, jak to było?
- No stałam sobie oparta o ścianę,a ta wariatka się na mnie rzuciła.
- Mówi, że uderzyłaś ją pierwsza.
- Kłamie.
- Mam zobaczyć nagranie.
- Proszę. - powiedziałam. Przez pewien czas w ogóle się nie odzywałam. Angie wyglądała na spiętą. Dyrektorka włączała nagranie.
- Jak nos? - spytała w między czasie.
- Dobrze. Lekko boli. Będzie tylko siniak. - warknęła.
Pani Shount obróciła ekran w naszą stronę. Wszystkie oglądałyśmy.
- Angie. Dlaczego kłamałaś.
- Bo jej nienawidzę.
- Załatwcie to między sobą, albo dzwonię po rodziców. - nie chciałam kłopotów.
- Przepraszam. Przesadziłam. - powiedziałam wyciągając dłoń. O dziwo, przyjęła ją.
- Ja też przepraszam.
- Okay. Wszystko załatwione. Idźcie na lekcję.
Nie chciałam tam wracać. Szłam przez korytarz. Spojrzałam na kosz. Mój szkicownik ... Podbiegłam do kosza i zaczęłam szukać zeszytu. Nie ma go. On jest dla mnie bardzo ważny. Jest jak mój ilustrowany pamiętnik.
- Tego szukasz? - spytał głos za mną. Wiedziałam czyj to głos. Odwróciłam się powoli. Nie mogłam uwierzyć.
♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡
Nowe opowiadanie. :) Tym razem nie fantasy. ;))) Mam nadzieję, że się spodoba i zapraszam do czytania mojego drugiego opowiadania
http://oszukana-zablakana.blogspot.com/?m=0
oraz do opowiadania, które jest genialne ;D. Nie moje. Osoby, która komentuję każdy mój rozdział, za co jej bardzo dziękuję, bo to strasznie motywuje. ;)
http://miasto-walki.blogspot.com/?m=1 <-- czytamy ;)
Aisa ;*